(N)
-Rozmawiałeś
z nią? –spytałem Harry’ego. Od jakiegoś czasu, najczęściej oboje rozmawialiśmy,
a reszta chłopaków się nam aż dziwiła.
-Nie, nie
mam odwagi jak na razie. A mówiąc o tym chłopaku, to wiem, że to na pewno nie
było o mnie. Nie ma szans. Gdyby to było o mnie, to nie byłaby chyba taka
głupia, mówiąc to przy nas, prawda?
-Może nie
mówiła o Harry’m Styles’ie dokładnie, ale może to akurat ty? Zastanów się.
Dziewczyny mają różne taktyki. Musisz po prostu dojść do niej.
-Nie załamuj
się. Głowa do góry i dasz radę. W końcu wierzę w Ciebie –poklepałem go po
plecach.
-Wiesz…
Dziękuje Ci –uśmiechnął się szeroko –Nie wiem co by to było, gdybyśmy się w
ogóle nie poznali. Gdybyśmy nie tworzyli piątki najlepszych przyjaciół. „X
Factor” zmienił naprawdę wiele w naszych życiach i to idealnie widać.
-Prawda. Sam
sobie nie chcę wyobrażać, co by to było, gdybym nie był w zespole „One
Direction”. Każdy inny mógł zastąpić moje miejsce. Dlatego cieszmy się tym co
jest teraz, że tworzymy jedność i wzajemnie sobie pomagamy.
-Dokładnie
–podniósł się –Wiesz, wychodzę dzisiaj z Zayn’em wieczorem do klubu.
Pomyślałem, że może też byś chciał się zabrać? Wiem, że rzadko jesteś chętny do
balowania, ale w końcu jesteśmy w Ameryce, więc dobrze nam to wszystkim zrobi.
-Skoro
nalegasz… Pójdę –zgodziłem się z lekki oporem, a on zostawił mnie samego.
*
(J)
Dziwiłem się
sam sobie, że gdy wróciłem do Ameryki, to znalazłem czas dla moich przyjaciół.
Byłem przygnębiony myślą, że skupiłem się od początku na sławie, ale to tak naprawdę
wszystko co mam. Najgorzej było chyba usłyszeć od jednej z przyjaciółek, że
„mam wrażenie, że mnie nienawidzisz” – a to wcale nie jest prawda. Bo ją
kocham. I to nawet nie jest na udawanych zasadach brat-siostra.
-Cieszę się,
że się dzisiaj spotkaliśmy –powiedziała Demi, mieszając rurką swój napój –Mam
nadzieję, że będziemy teraz spotykać się częściej. Bynajmniej powinniśmy.
-Mówisz tak,
bo? Przyznaj się –domyśliła się czegoś blondynka.
-Oj no
dobra… -mruknęła –Niall idzie dzisiaj na jakąś imprezę z chłopakami, a ja
wolałam z wami spędzić trochę czasu, by nie czuć się samotnie –załamała ręce.
-Ha,
wiedziałam! –zaśmiała się Miley, po czym się podniosła –Wiecie, muszę na chwilę
iść do toalety. Zaraz wrócę –odeszła od stolika. Odprowadziłem ją wzrokiem.
Wpadłem na może najgłupszy pomysł świata, ale…
-Dobra, idę
po jeszcze jedną colę –powiedziałem.
Odszedłem od
stolika, zostawiając Selenę oraz Demi same. Skierowałem się w stronę toalet,
pomijając bar. Spojrzałem się za siebie, czy aby na pewno nie widzą mnie. Na
szczęście nie. Pchnąłem drzwi od damskiej toalety. Na szczęście stała tam tylko
ona. Delikatnie przejechała błyszczykiem po ustach, chowając go potem do
torebki. Podszedłem do niej, a ona się zdziwiła. Racja – codziennością nie jest
spotykanie swojego najlepszego przyjaciela w łazience, w dodatku damskiej.
Pocałowałem ją delikatnie, następnie z większą namiętnością. Nie protestowała.
Nasz wzrok utkwił w sobie. Moja ręka powędrowała pod jej koszulkę. Całowałem ją
nadal. Pragnąłem jej.
-W porządku
–szepnąłem –To co teraz się wydarzyło…
-Zostaje
pomiędzy nami –powiedzieliśmy jednocześnie.
-Dokładnie
tak –skierowała się w stronę drzwi –Miles… kocham Cię.
-Przecież
masz dziewczynę –odwróciła się.
-A co mnie z
nią łączy? –spojrzałem jej głęboko w oczy, podchodząc bliżej –Ona jest nikim.
Pragnie tylko moich pieniędzy. To wszystko to jedno wielkie kłamstwo,
rozumiesz? Kocham Cię, zrozum to. To obok Ciebie wolałbym budzić się każdego
dnia, to Ciebie wolałbym całować w każdym miejscu, to z Tobą chciałbym zwiedzać
świat.
Szeroki
uśmiech stanął na jej twarzy. Pocałowała mnie. Odwzajemniłem jej uśmiech. W
końcu kiedyś człowiek musi tak naprawdę zrozumieć kogo kocha.
*
(Z)
Szybkim
sposobem pod wieczór trafiliśmy do jednego z Amerykańskich klubów. Jak zwykle
wchodziłem ostatni, bo zawsze przed wejściem musiałem zapalić. Stanąłem gdzieś
z boku, by nie wadzić innym. Wypaliłem jednego papierosa. Drugiego. Chciałem
zacząć trzeciego, ale stanęła przede mną ‘znana’ mi dziewczyna. Zabrała mi
papierosa, chowając go do kieszeni.
-Nie pal
tyle, bo tym też popełniasz samobójstwo –powiedziała w moją stronę. Tamtego
wieczora była jakoś ładniejsza. Elegancko spięte włosy, twarz krucha, ale
wyjątkowo piękna, blada cera.
-Co ty tutaj
właściwie robisz? –to mnie zdziwiło najbardziej. Słyszałem tylko, że jest
najbardziej znaną ćpunką w Wielkiej Brytanii, ale nie tutaj.
-Musiałam na
jakiś czas odciąć się od Wielkiej Brytanii –wzruszyła ramionami –Nie pytaj.
Długa i bezsensowna historia. Ty pewnie trasa czy coś w tym stylu, no nie?
-Owszem.
Zdziwiłem się, że Cię spotkałem –przyznałem szczerze –Mogłabyś mi zwrócić
papierosa?
-Rozmawialiśmy
już chyba o samobójstwach, prawda?
-Nie, to
była rozmowa na temat tabletek i alkoholu, także może i była to forma
samobójcza, ale… -zaczęła się śmiać –Dobrze, nieważne. Weź już sobie tego
papierosa… -westchnąłem.
-Nie
denerwuj się, skarbie –szepnęła mi na ucho. Poczułem dziwne mrowienie, ale
przyjemne. Dziwnie na mnie działała. –Widziałam twoich kumpli. Leć do nich, bo
pomyślą, że straciłeś się na zawsze.
-Wrócę do
nich za chwilę, spokojnie.
-Skoro nie
jesteś tutaj sam… a szkoda… -mruknęła –To mam propozycję. Zostajesz pewnie
długo w Stanach, ja jeszcze też pewnie pobędę tutaj kilka tygodni. Spotkajmy
się gdzieś. Tak bez nikogo. Tylko my –zaproponowała, a ja spojrzałem na nią
zdziwiony. Nawet bardzo zdziwiony. Ćpunka mi proponuje spotkanie? Może chce
mnie wykorzystać?
-Niech Ci
będzie. To złapiemy się w międzyczasie, mam nadzieję…
-W takim
razie do zobaczenia, Zayn –uśmiechnęła się lekko na koniec, odchodząc ode mnie.
Poszła na
tyły klubu, a ja odprowadziłem ją wzrokiem. Westchnąłem. Nie odwrócę tego.
Zaintrygowała mnie. Spodobała mi się. Jednak nie czas teraz o tym myśleć.
Wszedłem do klubu. Muzyka była głośna, pełno ludzi, a w powietrzu unosił się
zapach papierosów, potu, alkoholu i narkotyków. Skierowałem się w stronę baru,
siadając na jednym z krzeseł.
-Dobrze, że
wróciłeś. Myślałem, że już uciekłeś od nas –zaśmiał się Louis. Spojrzałem na
niego. Wcześniej go nawet tutaj nie zauważyłem.
-Przepraszam,
nijak mi się najwidoczniej dzisiaj śpieszyło, by się zabawić –mruknąłem. Barman
podszedł do nas, czyszcząc szklankę. –Kieliszek wódki, poproszę. –złożyłem
‘zamówienie’, a ten odszedł, kiwając głową.
-Jesteś
przygnębiony albo zamyślony. Czasem nie umiem cię rozgryźć –powiedział niebieskooki,
a ja się zaśmiałem –To nie jest zabawne. O co chodzi?
-Chciałbyś
wszystko wiedzieć, co? –nagle barman powrócił i postawił przede mną kieliszek,
odchodząc.
-Dobrze,
nieważne –westchnął –Odpowiesz mi tylko na jedno pytanie?
-Mów śmiało
–chwyciłem za kieliszek, kosztując palącego napoju.
-Chodzi mi o
Harry’ego. Martwię się o niego. Zauważyłem, że jest blisko z Niall’em. Zawsze
gdy coś do niego powiem, udaje że nie słyszy. Gdy chcę z nim porozmawiać na
poważne tematy, to mówi mi, że go wyśmieję. A nigdy bym tak go nie potraktował
i sam dobrze powinien o tym wiedzieć. O co w tym wszystkim chodzi?
-Louis, a
mogę ja się Ciebie o coś spytać? –spojrzałem na niego, a on na mnie.
Przytaknął. –Kochasz go? Nie chodzi mi o braterską miłość. Pytam wprost: czy
jesteś homoseksualistą? –spuścił wzrok. Był zmieszany.
-Nigdy bym o
tym nie pomyślał, ale… Wydaje mi się, że jest to chyba najlepsze określenie na
mnie –mruknął –Kocham go, ale wiem, że z tego nic nigdy nie będzie. Jesteśmy
przyjaciółmi. On jest zakochany w Cher, ja powinienem sobie znaleźć dziewczynę.
Pieprzona orientacja…
-Louis,
jeśli go kochasz, powiedz mu o tym. Co jest złego w byciu gejem? To jest ta
sama miłość, te same zasady –starałem się go pocieszyć –Powinien to zrozumieć.
A nawet jeśli nic ma nie być z tego, to powinien i tak Cię nadal akceptować,
nieważne jaki jesteś. Rozumiesz?
-Tak…
Dziękuje, Zayn –uśmiechnął się szeroko w moją stronę –Idę na parkiet. Idziesz
ze mną?
-Nie jestem
zbytnio dobrym tancerzem, ale dlaczego nie?
Skierowaliśmy
się w stronę parkietu. Ludzie ocierali się o siebie, idealnie się bawiąc.
Zapowiadał się dobry wieczór.
*
(N)
Ziewnąłem,
po czym otworzyłem oczy. Głowa bolała mnie niesamowicie. Rozejrzałem się. Nie
rozpoznawałem tego miejsca. Coraz bardziej wydawało mi się być to podejrzane. O
co tak naprawdę chodzi…? Spojrzałem w prawą stronę. Poczułem ciężar na sobie.
Wtulona we mnie była jakaś dziewczyna. Zamarłem. Cholera, zdradziłem Demi…
Wyskoczyłem z łóżka nagi. To wszystko wyjaśniało. Ubrałem się szybko w moje
rzeczy, które leżały na podłodze. Na szczęście, uf. Wyszedłem z tamtego pokoju
jak najszybciej, tak naprawdę nawet nie wiedząc gdzie konkretnie jestem.
Zauważyłem schody i czym bliżej podchodziłem, słyszałem donośną muzykę.
Interesujący ten klub. Zszedłem po schodach, kierując się, jak najszybciej
mogłem, do wyjścia. Świeże powietrze. Odetchnąłem. Usiadłem na jakimś murku.
Nim zauważyłem, łzy zaczęły lecieć same. Będę musiał jej powiedzieć. Kocham ją
i mam świadomość tego, że jest to niewybaczalne. Nawet to, że się upiłem jest
niewybaczalne, bo to nie powinno się zdarzyć. Nigdy.
-Niall
–poczułem czyjąś dłoń na ramieniu –Szukaliśmy Cię –rozpoznałem głos. Louis.
-Przepraszam
–otarłem łzy. Zeskoczyłem z murka, chowając ręce w kieszenie. Było zimno. Nawet
nie wiedziałem która godzina.
-Płakałeś?
Co się stało? –zauważył. Cholera.
-Louis…
Zdradziłem ją. ZDRADZIŁEM, rozumiesz!? –krzyknąłem, rozpłakując się jeszcze
bardziej –Kocham ją najbardziej na świecie, a teraz wiem, że to spieprzyłem.
-Wszystko
się wyjaśni, naprawdę… -poklepał mnie po plecach, okazując współczucie
–Pojedziemy do domu, prześpisz się i powiesz jej o wszystkim, dobrze?
-Nie mam
innego wyjścia –pokręciłem głową.
*
Wróciliśmy.
Starałem się zdrzemnąć. Chociaż przez chwilę. Paul powiedział, że wpadnie do
nas jutro, bo wiedział, że możemy być w okropnym stanie. Jak się dowie o tym co
się wydarzyło ostatniej nocy, zostanę zabity. Oficjalnie. Bo spieprzyłem to
wszystko. Nie chcę by chłopcy siebie za to obwiniali. Jestem pełnoletni,
decyduje o sobie, powinienem był nad sobą panować i sam siebie pilnować, ale…
Stało się. Czasu nie odwrócę. A cholernie chcę. Zeskoczyłem ze swojego łóżka.
Wygrzebałem z kieszeni spodni telefon. Bałem się. Bałem się niesamowicie.
Wybrałem jej numer, po czym przyłożyłem telefon do ucha. Przełknąłem głośno
ślinę. Miała to być najstraszniejsza rozmowa chyba w moim życiu. Odebrała.
-Niall! Jak dobrze, że dzwonisz. Bałam się o
Ciebie –czułem, że uśmiech stanął na jej twarzy. Oczy mi się zaszkliły. Jak
mogłem ją tak zranić?
-Nic mi nie jest, kochanie…
-Co się stało? Słyszę, że jesteś markotny i jakiś
taki smutny –zauważyła, martwiąc się.
-Chodzi o to, że… Demi, przepraszam…
-Ale za co? Niall? Niall, co się stało? Proszę,
powiedz mi…
-Zdradziłem Cię –rozpłakałem
się jak małe dziecko. Usłyszałem tylko upadek, a potem dźwięk zakończonego
połączenia.
*
(D)
-Zdradziłem Cię.
Telefon natychmiastowo
wypadł mi z rąk. Rozłączył się. Upadłam na podłogę. Zaczęłam głośno i okropnie
płakać. Czy ja zawsze muszę mieć takiego pecha do miłości? Zawsze? Mam dość.
Nie chcę już słuchać wyjaśnień. Chcę uciec, uwolnić się od tego wszystkiego.
Dlaczego ciągle ja…?
------------------------------------------------------------------------------
Dobra, dobra! Wszyscy wiedzą, że pisanie mi ostatnio dobrze nie idzie. Jednak - macie ten rozdział. Dodaje go późno, bo Halloween dzisiaj, a jak Halloween to też impreza! Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście czy coś :)
Zaczynam trochę mieszać, trochę mącić, ale mam nadzieję, że jakoś to zrozumiecie, zaakceptujecie. Możliwe, że będzie ciekawie. Aha, i mam nadzieję, że fani Jusley/Jiley są nareszcie szczęśliwi, że jakiś tam przydłuższy wątek, który wyszedł mi komicznie źle, no ale...
Kto jutro na groby? Mam nadzieję, że przyszły tydzień nie będzie dla nas udręką, a długi weekend jakoś przeżyjemy, wypoczywając. Widzimy się w środę za tydzień!
CZYTASZ = KOMENTUJESZ